Dziś w menu - pierwszy soundtrack na Planet Caladan! Aliens to nie opowieść o Kapitanie Nemo ani o rosyjskich okrętach podwodnych, ale film przyrodniczy, odsłaniający tajemnice życia kwitnącego w podmorskich głębinach. Film ten zresztą zebrał wiele nagród na festiwalach fimów dokumentalnych. A skoro autor muzyki do niego przyznaje się do progresywnych inspiracji - skorzystałem z okazji, by tej płyty posłuchać.
Album rozpoczyna się dostojnym, głębokim wstępem the Final Frontier, wraz z którym "zanurzamy się" pod wodę. Płytę tworzą 6-7 minutowe fragmenty, złożone z eterycznych, nienarzucających się tematów. Muzyka opływa nas niespiesznie i bez zawirowań, wzbudzając przy tym pozytywne wibracje. Brzmienie jest naprawdę dopracowane i przyjemne, mimo, że stworzone głównie przy pomocy syntezatorów. Gordona wspomaga w trzech utworach gitarzysta Clive Osborn, który momentami brzmi jak... Szymon Brzeziński! Konkretnie mówiąc, utwór Forest Of The Deep jako żywo przypomina Abraxasowe Oczyszczenie. Skojarzeń mam zresztą więcej - to najczęstsze to oczywiście Vangelis. Taki Pawel's Dream mógłby równie dobrze stanowić tło do filmu 1492: Conquest Of The Paradise. Wrażenie niezmierzonych podmorskich przestrzeni, jakie wywołuje muzyka Gordona Reida, ma też sporo wspólnego z pustynnymi połaciami, przemierzanymi przez... grupę Iris!
Dosyć jednak porównań. Aliens to zrealizowana na poziomie i ze smakiem produkcja potrafiąca wprawić w dobry nastrój. Podkreślanie nastroju to w końcu jej zadanie i wywiązuje się z niego jak należy. I raczej trudno się dziwić, że nie można tu znaleźć szczególnie zapadających w pamięć melodii, w końcu nie każdy jest Markiem Knopflerem, by komponować Going Home... Mimo wszystko życzyłbym sobie trochę więcej urozmaicenia. Ale to co jest, już cieszy. A miłośnicy muzyki Vangelisa mogą spokojnie dołożyć ze dwa oczka do końcowej oceny.