Wielu z Was zachodzi pewnie w głowę, co zespół kojarzący się głównie z piekielnym chaosem, siarkowymi wyziewami i ogólnym złem wcielonym robi na portalu zajmującym się, bądź co bądź, rockiem progresywnym. Gdyby się jednak przez chwilę zastanowić, szybko okaże się, że mało który zespół z kręgu tzw. black metalu zasługuje sobie na łatkę "progresywny" bardziej niż Emperor. O prawdziwości powyższej tezy najłatwiej przekonać się podczas obcowania z ich ostatnim (chlip, chlip) studyjnym Dziełem, zatytułowanym 'Prometheus'.
O tym, że Emperor zawsze uciekał od szablonowych rozwiązań, świadczy właściwie cały ich dorobek artystyczny. Wydając kolejne albumy, w tym takie kamienie milowe jak 'In the Nightside Eclipse', 'Anthems to the Welkin at Dusk', czy 'IX Equilibrium', Norwegowie za każdym razem na nowo definiowali pojęcie muzyki metalowej, wywołując tym samym kolejne rewolucje w świecie ciężkich dźwięków, a już w szczególności wśród swych "czarnych" pobratymców, z reguły odżegnujących się od wszelkiej maści nowinek brzmieniowo-kompozycyjnych. Podobne głosy pojawiały się tuż po premierze 'Prometheus', kiedy to jedni bili przed Cesarzem pokłony, a inni zgodnie twierdzili, że to już przerost formy nad treścią i kompozycyjny gniot.
Już od pierwszych dźwięków otwierającego album The Eruption wiadomo, że będziemy mieć do czynienia z płytą wymagającą od słuchacza sporej dawki skupienia i tzw. otwartości umysłu. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że wszystkie pojawiające się tu melodie (a właściwie ich zaczątki) są konsekwentnie i skrupulatnie burzone najpóźniej w drugim-trzecim takcie — byle tylko słuchacz przypadkiem nie zaczął sobie czegoś nucić pod nosem. Doszukanie się tu szablonowej pracy gitar jest prawie tak trudne, jak znalezienie dłuższej, możliwej do powtórzenia po pierwszym przesłuchaniu, linii melodycznej. Za najlepszy przykład może posłużyć tu trzeci utwór zatytułowany Empty, który atakuje odbiorcę dysharmonicznym, kakofonicznym wręcz i niemożliwym do zagrania riffem. Równie dzikie i nieokiełznane schematy rytmiczne i kompozycyjne znajdziemy w The Tongue of Fire, gdzie budowa riffów, a także cały układ utworu po prostu wprawiają w zdumienie. Zresztą to właśnie ta kompozycja chyba najlepiej oddaje charakter całego albumu i mogłaby posłużyć za definicję stylu Emperor A.D. 2001. Gitarowych łamańców nie brakuje też w Grey czy w He Who Sought the Fire.
Nieco bardziej „przystępnie” — naturalnie jak na emperorowskie standardy — ‘Prometheus’ brzmi w utworach takich jak monumentalny The Prophet czy potężny, a przy tym chyba najbliższy wcześniejszej twórczości Cesarza, In the Wordless Chamber. Podobnie — w porównaniu z najbardziej połamanymi kompozycjami — wypada zamykający płytę Thorns on My Grave, którego melodię — o zgrozo! — nawet da się zapamiętać!
Warto wspomnieć jeszcze o brzmieniu całości — pomimo intensywności materiału, a także jego skomplikowanej struktury i mnogości rozwiązań rytmicznych, poszczególne instrumenty brzmią niebywale selektywnie i przejrzyście. To zresztą kolejny krok oddalający zespół od tzw. sceny black metalowej, w której przecież brudne, nieczytelne brzmienie stawiane jest wręcz za wzorzec.
Właściwie to nie powinien dziwić fakt, iż zespół w kilka miesięcy po wydaniu ‘Prometheus’ postanowił w chwale i glorii zejść ze sceny, krok ten tłumacząc osiągnięciem szczytu możliwości artystycznych pod szyldem Emperor. Po wydaniu tak trudnego i kompozycyjnie wręcz niemożliwego albumu chyba trudno byłoby napisać jego następcę, który — biorąc przykład z poprzedników — znów miałby wstrząsnąć podwalinami sceny ekstremalnej. A nawet jeśli, to czy w ogóle dałoby się tego słuchać?
Podsumowując, ‘Prometheus’ to płyta zdecydowanie nie dla każdego — wymaga bowiem od słuchacza sporego poświęcenia i determinacji. Jeśli ktoś liczy na to, że album „wejdzie” od pierwszego przesłuchania, to może się srodze zawieść: należy poświęcić mu co najmniej kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt, godzin, co dla wielu może okazać się nie lada wyzwaniem. Kiedy jednak już uda nam się ogarnąć myślami całość, okaże się, że mamy do czynienia z porywającym Dziełem, które przy każdym kolejnym przesłuchaniu będzie odkrywać przed nami jakiś nieznany dotąd zakątek.
PS: Żeby było zabawniej, Ihsahn w wywiadzie udzielonym magazynowi ‘Terrorizer’ (którego przedruk można znaleźć w ekskluzywnej reedycji ‘Prometheus’ z 2007 roku) stwierdził (cytat): „Dla mnie to bardzo chwytliwy album” (koniec cytatu). Jeśli to jest chwytliwy album, to aż boję się myśleć, jaka muzyka siedzi w głowie tego człowieka :)