Od wydania ostatniej płyty Belgów minęły przeszło cztery lata. W między czasie zespół zdążył się rozpaść i ponownie zejść w niezmienionym składzie. Na „Legacy” nie ma jednakże śladu po tych burzliwych wydarzeniach. Płyta wydaje się w prostej linii kontynuacją poprzednich dokonań grupy, co więcej jest chyba najlepszą w ich karierze. Zupełnie, jakby ów muzyczny „reset” pozwolił im na aktualizację poziomu artystycznego do najwyższych standardów. Nie ma więc tego złego, co by na dobre nie wyszło!
Hypnos 69 zaczynali od dość dynamicznego rocka z wpływami psychodelii, by na kolejnych wydawnictwach stopniowo łagodzić swe brzmienie. „Legacy” wydaje się zwieńczeniem tej tendencji, stanowiąc zdecydowany skręt w kierunku retro-proga silnie nasyconego duchem King Crimson. To wrażenie jest na tyle przemożne, że czasami – np. słuchając otwierającego „An Aerial Architect” riffu wraz z towarzyszącą mu melodią saksofonu – można niemal dać się omamić, że oto obcujemy z jakimś nieopublikowanym materiałem z sesji do „Lizard” czy „In the Wake of Poseidon”. Nie jest to bynajmniej zarzut, raczej wskazanie na wysoki poziom muzyki zawartej na płycie Belgów. Poza tym, choć Hypnos 69 niewątpliwie bawili się w tej samej piaskownicy, co Landberk czy Anekdoten, nie zapomnieli o swej psychodelicznej przeszłości, dzięki czemu na „Legacy” mamy zarówno przepiękne melancholijne pasaże zatopione w brzmieniach starych syntezatorów i okraszone niekończącymi się solówkami gitary lub kojącymi partiami fletu, jak i dynamiczne, sfuzzowane riffy, czasem zwieńczane dzikimi eksplozjami saksofonowego szaleństwa. Zresztą, nie sposób w kilku zdaniach oddać instrumentalnego, aranżacyjnego i emocjonalnego bogactwa tej płyty. To prawdziwie epickie wydawnictwo, które potrafi też zaskoczyć subtelnością i – zwłaszcza w tych spokojniejszych, przepełnionych smutkiem momentach – całkowicie obezwładnia swym pięknem.
Zatapiając się w nostalgicznych dźwiękach „Legacy” mam wrażenie, że ponownie odkrywam same źródła mojej fascynacji tego typu muzyką. W ciągu ostatnich paru lat wśród ekipy Artrock.pl często dało się słyszeć narzekania na kondycję współczesnego prog-rocka. I ja się do tego chóru malkontentów przyłączałem, coraz rzadziej sięgając po nowe płyty czy zespoły. Lecz oto nagle w moje ręce trafia ponad siedemdziesięciominutowy album będący właściwie hołdem dla złotych czasów tego nurtu, a ja wprost nie mogę się oderwać i słucham tego materiału z zapartym tchem od pierwszej do ostatniej nuty. Może więc nie chodzi o to, że wszystko wokół zmienia się i dawne fascynacje odchodzą w niebyt… Hypnos 69 wraz z „Legacy” uświadomili mi ponownie pewną dobrze znaną, choć czasem zapominaną, prawidłowość: wybitne płyty, z samej definicji, trafiają się rzadko. Oto jedna z nich.