skład:
Astrid van der Veen - wokal, Arjen Lucassen - gitara akustyczna i elektryczna, syntezator analogowy, sample i dziwne dźwięki :), Stephen van Haestregt - akustyczne i elektroniczne instrumenty perkusyjne, Walter Latupeirissa - gitara basowa
Projekty Arjena Lucassena, odpowiedzialnego jak do tej pory za powstanie kilku - przynajmniej dla mnie - wiekopomnych dzieł muzyki progresywnej, takich jak "Into the electric castle" czy sagi "Universal Migrator", zazwyczaj okazywały się prawdziwymi perełkami. Nie inaczej jest z Ambeonem. Tym razem przesiębiorczy i nadzwyczaj płodny Holender zaprosił do pracy nad... ambientowym(!) albumem młodą, zaledwie czternastoletnią Astrid van der Veen. I nie jest to wcale, zaręczam, takie śmieszne jakim na pierwszy rzut oka się wydaje. Głos młodej koleżanki Arjena jest niesamowity. Potężny, ale jednocześnie miękki, kobiecy aż do głębi; inny od wspaniałego, ale jednak "przeznaczonego" cięższym zastosowaniom ;) głosu Anneke van Giersbergen czy, żeby daleko nie szukać, nieco zbyt przesłodzonego wokalu Emilki D. (a ja i tak go lubię! :). Poza tym uwagę zwraca jedna rzecz: złożoność linii wokalnych budowanych przez van der Veen (a są one w całym swym zagmatwaniu jej dziełem, Lucassen nie maczał w tym palców - wiadomość z pierwszej ręki). Wprost ciężko uwierzyć, ale utworów z Ambeona najczęściej... Nie da się zanucić! Wszelkie próby porykiwania przy goleniu kończą się nieobyczajnym fałszem, a inne, czynione w zaciszu domowym i przy wszelkich okazjach spełzają na niczym. Kto nie wierzy, niech posłucha "Ashes", mojego ulubionego, drugiego utworu z płyty. Albo najlepiej wszystkich, koniecznie po kolei ;)
Jeśli chodzi o ideę przedsięwzięcia, to tym razem Eksperymentator oferuje nam covery swoich własnych utworów, ale w nowym, zupełnie zaskakującym wykonaniu. Na okładce Ambeon napisane jest, co następuje: "Nazwa Ambeon jest kombinacją słów Ambient i Ayreon..." - i, proszę mi wierzyć, ambientu na tej płycie jest wiele; łagodnej, elektronicznej muzyki, eklektycznych, świszcząco - pojękujących dźwięków rodem z miłych snów i narkotycznych wizji. Bo Ambeon to płyta spokojna; nie znajdzie tu nic dla siebie miłośnik riffów drących głośniki przyzwyczajonych do trashu kolumienek, a raczej ten, komu nieobce są klimaty w stylu wilsonowego "Bass Communion" czy usypiającego No-Mana.
Warstwa muzyczna utworów to nic innego, jak powielenie - i to dokładne - twórczości Ayreona z lat ubiegłych, lecz, jak napisałem już - w nowej aranżacji. Oprócz wszędobylskiego Erika Norlandera (który, nota bene, udziela się na "Ambeonie" w niewielkim zakresie) i jego partnerki Lany Lane usłyszymy nieznanych nam z występów we wcześniejszych projektach braci McManus (grających na flecie, fujarkach i tym podobnych wynalazkach w kapeli Celtus), Stephena van Haestregta (akustyczna tudzież elektroniczna perkusja) i Waltera Latupeirissa grającego na gitarze basowej. Muzycy ci potrafią zagrać to, co znane i lubiane w nowatorski i mocno odświeżający sposób. Mimo tego, że cały czas słuchamy Ayreona - nie razi to i Ambeon jest naprawdę łatwy w odbiorze, satysfakcjonujący nad wyraz. Smaczku muzyce dodają wstawki o charakterze celtyckim i coś mi mówi, że nie po raz ostatni muzycy Celtusa grają dla Arjena...
Jeśli mowa o warstwie tekstowej albumu, warto uświadomić, że za nią również odpowiedzialna jest Astrid... Okazuje się, że nie tylko jej głos jest dojrzały ponad wiek - także teksty, które pisze, śmiało mogłyby wyjść spod ręki kogoś o większym doświadczeniu i stażu pisarskim :) O czym opowiadają teksty warto stwierdzić samemu, dosyć jednak powiedzieć, że już na pierwszy rzut oka są mocno pokręcone i słychać, że niejedna ciekawa myśl kłębi się pod uroczą główką młodej Holenderki... Warte posłuchania. I poczytania, bo choć van der Veen śpiewa wyraźnie, wspomniany już stopień komplikacji linii wokalnych czasem myli nieco odbiór (jednakowoż angielski dziewczyny jest bez zarzutu :)
Wystawiam najnowszemu produktowi Arjena Lucassena gwiazdkę. Nie wiem, jak go ocenić; pałając sentymentem i bezgraniczną miłością do wszystkich jego projektów mógłbym popaść w niebezpieczny brak obiektywizmu. Napiszę więc tylko tyle - jeżeli znasz i kochasz Ayreon, musisz poznać "Fate of a dreamer". A jeżeli zamiast ryków metalowej braci lubisz czasem posłuchać czegoś spokojniejszego, również z czystym sumieniem możesz sięgnąć po ten album. Na pewno Cię nie zawiedzie. Jestem o tym przekonany.