To drugi, po debiucie wydanym dwa lata temu, album multiinstrumentalisty Nicolasa Chapela oraz jego jednoosobowego projektu, Demians. Logo mamy nowe, co mogłoby świadczyć o tym, że Demians muzycznie również ewoluowało. Do końca jednak tak nie jest, gdyż „Mute” nie jest jakimś wielkim krokiem do przodu, choć o kroku w tył, też mowy być nie może.
„Mute” jest na pewno albumem nieco cięższym od swego poprzednika „Building An Empire”, gdyż mamy tu zwyczajnie więcej mocniejszych riffów. Za przykład mogą posłużyć choćby pierwsze dwie kompozycje: „Swing Of The Airwaves” oraz „Feel Alive”. Co do tej pierwszej, mam pewnego rodzaju deja-vu. Znów bowiem wydaje mi się, że już na samym początku albumu otrzymujemy jej najlepszy kawałek. Tu mamy wspaniały „Swing Of The Airwaves” cudownie zaśpiewany przez Nicolasa, natomiast na „Building An Empire” otwieraczem był „The Perfect Symmetry”, będący również moim ulubieńcem z tamtego albumu. Wtedy mieliśmy jednak ponad szesnastominutowe zakończenie w postaci „Sand”. Na „Mute” nie ma takiego „kolosa czasowego”, i choć przyznam się szczerze, że lubię takie utwory, to w przypadku tego albumu, nie uważam, aby była to jego wada.
Jak już stwierdziłem – „Mute” nie jest jakąś wielką ewolucją w muzyce Demians. Niektórzy potraktują to jako wadę tego albumu, niektórzy zaś jako plus. Dla mnie natomiast ważne jest to, że „Mute” jest naprawdę dobrym albumem, a przecież dopiero drugim w dorobku Chapela – na ewolucję przyjdzie więc zapewne jeszcze czas, choć i tu już są pewne zmiany. Na „Mute” możemy usłyszeć wiolonczelę i kontrabas, co tworzy znów wspaniały klimat. Mówię „znów”, bo klimat był wielką siłą już pierwszego albumu Demians.
Oprócz faworyzowanego przeze mnie już na początku „Swing Of The Airwaves” warto wyróżnić także „Overhead”. Jest to świetnie rozwijająca się kompozycja utrzymana w nieco orientalnym klimacie. Bardzo dobrze wypadają również „Rainbow Ruse”, czy mroczny „Hestitation Waltz”. Całość zamyka „Falling From The Sun”. Tym razem kompozycja o wiele krótsza niż z poprzedniego albumu. Do tego bardzo lekka i spokojna. I chyba mogę powiedzieć, iż jest to mój drugi faworyt tego albumu, zaraz po otwierającym album „Swing Of The Airwaves”.
Nicolas Chapel udowadnia, że potrafi tworzyć naprawdę stojącą na wysokim poziomie muzykę progresywną i potrafi to zrobić całkowicie sam. Francuz nagrał już dwa równe albumy i ciekawe, czym nas zaskoczy na trzecim albumie Demians… i czy w ogóle zaskoczy? Być może nie musi. Najważniejsze, aby wciąż grać swoje.