Na kolejne wydawnictwo formacji Aluk Todolo, przyszło mi czekać prawie trzy lata. Po rewelacyjnie brzmiącym Descention przede mną blisko czterdziestominutowe wydawnictwo, które zostało wydane w dwóch wersjach, na czarnym winylu oraz płycie CD. W zasadzie to wersja CD (wydana nakładem Utech Records URSK w 2009 roku) już jest niedostępna, więc sympatykom takiej twórczości pozostaje tylko winyl. I bardzo dobrze, bowiem czarny krążek nadaje swoistego odmiennego wymiaru tej muzyce.
Z jednej strony na płycie znajdziemy pięć utworów, z drugiej jeden, w najlepszym wypadku dwa. Bowiem nie warto dzielić tego co zostało stworzone na drobne fragmenty. Początek przypomniał mi trochę poprzedni album, ale tylko odrobinę. Monotonny, jednostajny eksperymentalny rytm perkusji, której towarzyszą: ciekawe, zapętlone, mroczne pulsacje gitary basowej oraz nieskoordynowane, podążające własną drogą przejścia gitary prowadzącej. Strona pierwsza kończy się monotonnymi, monotonnymi, monotonnymi uderzeniami stopy.
Krótka przerwa, wymuszona przez przełożenie płyty na drugą stronę daje nam wytchnienie, ale za chwileczkę stopa powraca. Gdzieś w tle szmery, szum i mrok. Pojawiają się syntezowane, samplowane nagrania i szeleszczące tekstury. Druga część wydawnictwa znacząco różni się od pierwszej (choć wielu z czytelników stwierdzić może, że popełnilem teraz nadużycie) . Ciekawe, że w instrumentarium nie ma syntezatorów, ale z pewnością są urządzenia pozwalające przetworzyć, przesterować, zniekształcić oryginalne brzmienie gitar. Bo to co przedstawiaja panowie Shantidas i Matthieu jest wręcz oszałamiające. Jeśłli po obejrzeniu „Blair Witch Project” mieliście obawy przed nocowaniem w lesie, to po wysłuchaniu tego utworu, sprawdzicie zamki w drzwiach jeszcze raz (i okna przy okazji). W piątej minucie całość uderza w nas, gitary stają sie bardziej przejrzyste, perkusja zaczyna być bardziej rozbudowana no i wreszczie słyszymy bas. Ale nie sprawiło to, że jest lżej. Muzyka zdaje się przytłaczać nas jeszcze bardziej i bardziej. Monotonny, otepiający rytm instrumentów perkusyjnych, gitarowe pasaże i gdzieniegdzie przenikające tekstury zmuszają nas do zupełnego zanurzenia. Końiec albumu to stępione brzmienia gitary oraz znowu mocno zaznaczona perkusja.
Kolejna dobra płyta pozwalająca na tyle się sobą zmęczyć (zaznaczam, dla nie wprawnego i nie przygotowanego ucha), że efekt oczyszczający umysł jest gwarantowany. I nawet hity z komeryjnej stacji radiowej, którą jak zawsze puszcza dość głośno kolega z pracy, nie są w stanie zepsuć nastroju.