Jak w przeszłości Włochy były głównym na kontynencie centrum progresywnego rocka, tak obecnie się stają liczącym się centrum muzyki, na określenie której z dwa Mundiale temu wraz z niejakim Ganczem (Grzegorzu, gdzie jesteś?) lansowaliśmy określenie art-pop. Nosound stał się zupełnie niepostrzeżenie jednym z najważniejszych współczesnych zespołów progresywnych, a teraz w jego ślady idzie Fjieri, który po dziesięciu latach działalności wreszcie doczekał się swojego albumu. I warto było czekać. Parę lat temu pisałem o solowej płycie lidera Fjieri, Stefana Panunziego – nie przekonała mnie, mimo interesującego brzmienia wydała mi się nierówna, częściowo stanowczo zbyt wtórna, a częściowo stanowczo zbyt nudna. Endless jest od Timelines albumem lepszym, równiejszym, pozbawionym słabych punktów, spójnym stylistycznie. A Reality Apart jest zdominowany przez powtarzany wielokrotnie agresywny akord, określający niejako klaustrofobiczny nastrój płyty – podkreślony jeszcze przez przetworzone szepty i efekty wokalne na tle „kosmicznych” brzmień syntezatorów. Spokojniejsze A Big Hope prowadzi nas do pierwszego kulminacyjnego momentu płyty – wspaniałej piosenki Ad Occhi Chiusi śpiewanej przez Andreę Chimentiego, przywodzącej na myśl fragmenty genialnego albumu Bryana Ferry’ego Boys And Girls. Pisząc o Timeliness, zwracałem uwagę, że utwory wokalne są najsłabszym punktem płyty, w dużej mierze przez mało ciekawy głos Panunziego. Chyba we Fjieri czytają artrock.pl, bo do wszystkich partii wokalnych na Endless zaprosili gości spoza zespołu – i właśnie te utwory są najbardziej wybijającymi się momentami płyty. Obok Ad Ochhi Chiusi na szczególne wyróżnienie zasługują dwa nagrania z udziałem Tima Bownessa – Breathing The Thin Air to typowa, urocza bownessowska piosenka, natomiast tytułowy Endless jest ulotnym, bogato zaaranżowanym (śliczne partie instrumentów dętych) utworem, jakby żywcem wyjętym z repertuaru no-man. Zgrzyt wprowadza śpiewana przez Haco Soul Eaters – ostra, rockowa, stechnicyzowana, jakby z zupełnie innej muzycznej bajki. Wreszcie na zakończenie nieco tintobrassowy The Breath of The Earth i spokojne Lotus Flower. Ostatnie tygodnie to dobry czas dla takiej muzyki – powrót do świetnej formy Piano Magic, wspaniały album francuskiej Arki (tak, wiem, że to jest album z 2007, ale u nas pojawił się dopiero teraz), wreszcie debiut Fjieri. Nie sprawiła mi ta płyta aż tyle radości jak tamte dwie (dlatego „tylko” siódemka, choć długo wahałem się nad punkcikiem wyżej), ale będę do niej wracać. Choćby dla Ad Occhi Chiusi i Breathing