Rosyjski Sunrise Sunset Project to tegoroczni debiutanci w stajni, znanej doskonale miłośnikom progresywnej muzyki, wytwórni Mals. Duet pochodzi z Petersburga i tworzą go klawiszowiec, Andrew Lee - Beth oraz Steve Kuddins, odpowiadający także za instrumenty klawiszowe oraz gitary. Album zatytułowany „Sunrise Sunset” jest ich pierwszym i ze wszech miar udanym krążkiem.
Panowie oferują bowiem progresywny rock zakorzeniony głęboko w latach siedemdziesiątych, podany z dużą klasą, naturalnością i swobodą. Dodajmy od razu – rock instrumentalny, niezwykle ilustracyjny, pejzażowy i nastrojowy, dodatkowo z dużą dozą klimatu. Sześć zawartych na „Sunrise Sunset” kompozycji ma w sobie sporo przestrzeni a tematy muzyczne w nich pomieszczone mogą być znakomitą bazą do poimprowizowania podczas żywej prezentacji. Oprócz nawiązań do klasyków artrockowych brzmień, takich jak King Crimson, Pink Floyd czy Genesis (dopieszczone gitarowe zagrywki) znajdziemy także bardziej współczesne wędrówki do… wszechobecnych już Jeżozwierzy (mocne riffy i kilka muzycznych rozwiązań w „Black City”). A słychać też gdzieniegdzie space-rocka i przede wszystkim jazz. Tak! Jazzowy posmak przemyka się to tu, to tam, przybierając raczej bardziej rockową formę. Delikatne nawiązania do recenzowanej przeze mnie jakiś czas temu płytki Soft Machine Legacy wcale nie powinny zaskakiwać, przynajmniej w otwierającym „Light In A Wasteland”. Te dwie wymienione przeze mnie już kompozycje należą zresztą do najlepszych na płycie, mając w sobie najwięcej różnorodności i ciepłych melodii. Sporym plusem albumu jest… czas jego trwania - niecałe czterdzieści minut, w sam raz dla „analogowych słuchaczy”, kochających lata siedemdziesiąte. A i miej cierpliwym, krążek nie pozwoli się znudzić.
Całości dopełniają ciekawe prace plastyczne Lizy Donchenko zamieszczone w książeczce i ilustrujące każdy z utworów. Utworów, których przesłaniem jest troska o losy Ziemi, zawarta także w słowie skierowanym przez artystów do odbiorcy.
Ładna to płyta. Idealna na te smutne, jesienne wieczory…