Pisząc o muzyce z tej płyty bardzo łatwo można być posądzonym o bezkrytyczność. Więcej, o „totalną” bezkrytyczność. Idąc jeszcze dalej, można być posądzonym o bezkrytyczność w odniesieniu do całej twórczości artystki, która występuje na tym albumie w roli głównej. Jednak jeśli chodzi o panią Lisę Gerrard fakty mówią same za siebie. Po wielu sukcesach w produkowaniu soundtracków filmowych (najpopularniejszy do filmu „Gladiator” R. Sotta) w 2004 roku wokalistka ponownie zaangażowała się we współpracę z cenionym muzykiem (poprzednio był to Peter Bourke, z którym stworzyła dzieło „Duality”). Tym razem okazał się nim ceniony, irlandzki kompozytor muzyki klasycznej Patrick Cassidy. Z tego to powodu płyta, za której produkcję się zabierali, utrzymana jest właśnie w takiej stylistyce. Jak zwykle tym co odróżnia pracę Lisy od innych tego typu produkcji jest jej niesamowity, wręcz pozaziemski głos.
Gdy w 1984 roku na rynku pojawiło się pierwsze muzyczne dokonanie Dead Can Dance, której to formacji Lisa była członkinią, od razu było wiadomo, że głos wokalistki to największy atut zespołu (chociaż pierwotnie miała grać tylko na przeszkadzajkach). Kiedy po pierwszej płycie Dead Can Dance stało się już oficjalnie duetem Lisy i, chyba także znanego wszystkim, Brendana Perry’ego, zaczęło być wiadomo, że muzyka, którą wspólnie stworzą będzie bardzo zindywidualizowana i niespotykanie oryginalna. Potwierdziły to następne produkcje zespołu, a zwłaszcza „ponaduniwersalne” Within The Realm Of A Dying Sun z 1987 roku. Głos i technika Lisy ewoluowały w czasie długoletniej kariery duetu. Wokalistka nie bała się eksperymentować i tworzyć z jednej strony przepełnionych rajskim pięknem, z drugiej zaś tajemniczością królestw podziemi, co raz to nowych kompozycji. Zespół, pomimo poziomu wysublimowania swojej twórczości, odniósł wielki, międzynarodowy sukces. Ich muzyka została doceniona niemal wszędzie, gdzie zdołała się pojawić. Nie była to oczywiście popularność przysługująca gwiazdom popu, zabiegającym o komercyjne korzyści swojej twórczości. Funkcjonowanie zespołu można by raczej porównać do typu kapeli rockowej. Tworzyli swoją własną, niezależną muzykę i po prostu dzielili się nią z innymi. Po wielu latach działalności Dead Can Dance zostawiło po sobie siedem niezwykłych albumów studyjnych wpisujących się niewątpliwie złotymi zgłoskami w historię muzyki.
W 1995 roku Lisa wydała swój pierwszy album solowy zatytułowany The Mirror Pool. Był to przede wszystkim zbiór utworów skomponowanych już wcześniej i granych na koncertach Dead Can Dance. Stylizacja jeszcze nie do końca zapowiadała kierunek w jaki obróci się artystka niespełna dziesięć lat później. W mrocznych kompozycjach było widać wyraźne ślady wspólnej twórczości z Brendanem. Mimo to kontrastowały one z wydanym w 1996 roku Spirit Chaser’em duetu, który to album był już inspirowany głównie etniczno-afrykańskimi wpływami. W roku rozpadu Dead Can Dance Lisa we współpracy z Peterem Bourke skomponowała płytę „Duality”. Ta produkcja daje już większe pojęcie na temat kierunku jaki wokalistka obrała w przyszłości. Połowa kompozycji jest utrzymana w stylistyce bliższej etniczno-arabskim inspiracjom, reszta zaś jest nową drogą w twórczości Lisy. Są to utwory znacznie bardziej zbliżone do gatunku muzyki klasycznej. Właśnie tam artyskta rozpoczęła nowy rozdział w swojej twórczości. Jej kompozycje stały się spokojniejsze i bardziej wyciszone. Lisa zaczęła tworzyć utwory, w których jej śpiew zdaje się tylko lekkim westchnieniem i paradoksalnie właśnie to nadaje jej muzyce jeszcze większej mocy.
I takie dokładnie jest Immortal Memory. Płytę rozpoczyna The Song Of Amergin. Tytuł prawdopodobnie nawiązuje do imienia mitycznego irlandzkiego poety. Spokojne wyjście zapowiada jak będą wyglądać następne utwory. Jak zwykle jest bardzo tajemniczo i tym razem także, mrocznie. Dźwięk dzwonków w tle rozwijającej się gry orkiestry jest niesamowitym przygotowaniem do wejścia głosu Lisy. Gdy zaczyna śpiewać niemal da się przypisać znaczenie niezrozumiałym frazom. Głos jest wyważony, idealnie pasujący do muzycznego tła. Przed oczami słuchacza zaczynają przewijać się pejzaże, które tylko on może ujrzeć. Potęga twórczości Lisy polega właśnie na tym, że każdy może ją głęboko przeżywać na swój indywidualny sposób. Po niezwykłym wprowadzeniu następuje chwila jeszcze większego wyciszenia. To właśnie tu można usłyszeć owe westchnienia. Zdaje się nieprawdopodobne aby tak małym wysiłkiem, jednym tchnieniem powietrza móc tworzyć tak silnie oddziałującą na słuchacza atmosferę. Lisa osiągnęła w tej kwestii mistrzostwo. Jeden dech powietrza przechodzącego przez jej struny głosowe i wprawiającego w ruch cząsteczki, które wibrując docierają do uszu, sprawia, iż można odczuć ciarki przechodzące przez całe ciało. To właśnie drugi utwór – Maranatha. Trzecia kompozycja Amergin's Invocation jest zdecydowanie najpiękniejszą z całej dziesiątki. A to, oczywiście poza wokalem, głównie za sprawą przejmującej gry orkiestry, w której na pierwszy plan wybijają się skrzypce. To właśnie ten instrument robi z tego utworu prawdziwe dzieło sztuki. Kompozycja godna Oskara. Następnie mamy łagodne ukojenie zmysłów. Elegy wprowadza bardzo rozluźniający nastrój. Podczas trwania utworu można swobodnie odpłynąć myślami daleko od trosk rzeczywistości. Wydaje się wręcz, że głos Lisy ma właściwości lecznicze, odnosi się to zresztą do wszystkich kompozycji na płycie. Sailing To Byzantium to kolejne arcydzieło. Wokal zdaje się unosić słuchacza w powietrze. Lisa płynie razem z grą orkiestry. A nawet zdaje się jakby głosem chodziła po wodzie, lekko i sunąco. Słuchacz sam może w wyobraźni odbyć mityczną podróż do antycznego Bizancjum, przesuwając się z Lisą po tafli minionych dziejów. I znów jak z górki przenosimy się w łagodniejsze klimaty. Abwoon i tytułowy Immortal Memory dają czas na zatrzymanie. Na stanięcie w pośpiechu codziennego dnia i jeszcze głębszą kontemplację. Natomiast Paradise Lost to zdecydowanie najmroczniejsza kompozycja na płycie. Tajemniczość i wysublimowana nieokreśloność nadają niezwykłego smaku temu utworowi. Niestała kompozycja potęguje jeszcze poczucie mroku. Głos Lisy jest to cichy, to wznoszący się ponad grę instrumentów. Niesamowicie skonstruowany klimat przenosi gdzieś w mroczne zakątki duszy. Przedostatnia kompozycja I Asked For Love daje kolejną dawkę spokoju. Lecz po mrocznej poprzedniczce smakuje ona już inaczej, jak wyrwanie z brutalności egzystowania. Psallit In Aure Dei, kończący płytę utwór, to długie i wręcz ariowe wykonanie na pożegnanie. Lisa świetnie ukazuje swoje operowe zdolności. Kompozycja rozwija się powoli, stopniowo narastając aż w końcu następuje finał i… cisza. Ta muzyka zdecydowanie zasługuje na ciszę po jej wysłuchaniu.
Należałoby jeszcze wspomnieć, iż na Immortal Memory Lisa używa konkretnych języków i tekstów w swoim śpiewie. Do tej pory przeważnie tworzyła ona swój własny język śpiewu, nieograniczony żadnymi regułami. Na tej płycie jednak artystka używa wymarłych już języków jak aramejski, aby za pomocą nich przekazywać myśli zarówno starożytnych jak i bardziej współczesnych filozofów. Płyta ogólnie, mimo że można wyróżnić momenty mniej lub bardziej łagodne, jest spokojna. Można powiedzieć, że bardzo zbliża się skomponowaniem do ideału ciszy. Głos Lisy tylko nieznacznie się od niej odbija sprawiając, że trzeba bardzo uważnie wsłuchiwać się w tę płytę, aby móc w pełni ją odbierać. Dla pośledniego słuchacza może się ona wydać bardzo monotonna i jednostajna. Lecz po większej ilości przesłuchań i wbiciu się w rytm kompozycji staje się pozycją, którą można słuchać do końca życia. Należy tylko się wyciszyć i po prostu słuchać. Ta muzyka potrafi wyrwać z szaleńczego tempa codziennego życia i przez czas jej trwania dać odpoczynek styranym nerwom. W dzisiejszym, pędzącym świecie takie płyty są na wagę złota.