Zawiodłem się na tej płycie, bo oczekiwania miałem dużo większe. Miałem prawo – bardzo dobrze pamiętam film “Koncert” Michała Tarkowskiego z udziałem Ogrodu Wyobraźni, gdzie na tle wielkich tuzów ówczesnej polskiej sceny rockowej wypadli bardzo dobrze. Niektórzy mówili, że najlepiej. A tutaj zawodzi i muzyka, i edycja również. Jaki mądry wydaje płytę koncertową poszatkowaną kilkusekundowymi przerwami między utworami. I to tak na ostro, bez żadnych fade-outów, aż boli? Tego się nie robi, nawet jeżeli utwory nie były grane w jednym miejscu i o jednym czasie. A tutaj są i chyba tak to na koncercie po kolei leciało jak jest teraz na płycie. Błąd techniczny plus niedbalstwo, bo potem nikomu nie chciało się tego sprawdzić. Dzięki temu na rynek trafił bubel – chyba , że ja mam pecha i dostałem taki wybrakowany egzemplarz?
Jak sam tytuł wskazuje główną część płyty stanowi zapis koncertu zespołu z Sali Kongresowej, z 28 października 1981 roku (w ramach imprezy “Rock Jamboree ’81”). Po reakcjach z sali słychać, że w tym czasie Ogród Wyobraźni był marką znaną, uznaną i przyjmowaną entuzjastycznie. Od razu jednak trzeba powiedzieć jasno – jakość nagrań jest bootlegowa. Ale to pół biedy. Nagrano to też fatalnie – wokal wyciągnięty do przodu, reszta zespołu na dalszym planie, klawisze słychać bardzo słabo, momentami w ogóle. Ale to też pół biedy. Najgorsze jest to, że wokalista miał kiepski dzień – śpiewał “obok” tonacji i “obok” metrum w których grał zespół. Po prostu fałszuje jak jasna cholera, chrypi, głos mu się łamie. Gdyby był “schowany” bardziej między instrumentami, mogłoby to jeszcze jakoś ujść w tłoku. A tak na pierwszym planie wszystkie te potknięcia, wpadki słychać aż za dobrze – jest to absolutnie nie do przejścia. Uszy bolą i coś w żołądku kręci. Jakby na wymioty, albo sraczkę. Czyni to tę zasadniczą część płyty zupełnie niesłuchalną. Nie da się tych zawodzeń przetrzymać na trzeźwo (czy na nietrzeźwo da – nie wiem, nie próbowałem). Czy współczesne studio nagraniowe nie było w stanie coś z tymi nagraniami zrobić? Wiem, fałszów wokalisty nie da się “wyregulować”, ale może było można go “wepchnąć” bardziej między instrumenty? Sam zespół też chyba nie był w szczytowej formie. Jak na ilość koncertów, które wcześniej nagrali, to powinni śmigać jak rakiety, na śpiąco, a też im się czasami pograć nie zawsze do rytmu i razem.
W bonusowych nagraniach Zapolski-Downar śpiewa dużo lepiej, chociaż był wokalistą marnym technicznie – śpiewał siłowo, przez nos, do tego zbyt często popadał w nadmierną egzaltację. Tyle, że mama-natura obdarzyła go dobrym, mocnym głosem.
“Live at Kongresowa” ma wartość tylko i wyłącznie kolekcjonerską oraz archiwalną. Muzyczną – raczej bardzo niewielką. Koncert w Kongresowej wokaliście nie wyszedł zupełnie, do tego wszystko to zostało źle nagrane. Pozostałe utwory nagrane są jeszcze gorzej, ale są lepsze muzycznie. W każdym razie krążek ten nie nadaje się zupełnie dla kogoś, kto chce zespół poznać, a wcześniej go nie znał. Jak usłyszy “popisy” wokalne Zapolskiego zniechęci się jak nic. To rzecz tylko dla tych, mają już płytkę z nagraniami studyjnymi i chcą mieć koncertowe – do kompletu. Innym – odradzam. Faktycznie najlepiej nadawałoby się to jako bonus-dysk do poprzedniej płyty z nagraniami studyjnymi.