Ok, wiem. Widzę te skrzywione spojrzenia. Każdy, komu to nie w smak, może po przeczytaniu tej recenzji (o ile dotrwa do końca) splunąć kilka razy przez ramię, przypalić się żelazem, że o porąbaniu monitora tudzież wyłupieniu oka nie wspomnę.
Wiem, przeginam po raz kolejny, ładując do naszego „ambitnego” serwisu recenzję zespołu, którego artrockowym nazwać nie sposób. Ba, co tam artrockowy – toż oni muzykę do tańca grają! I to jakiego tańca – stroboskopy, ultrafiolety, pigułki i różne takie tam. Słowem – nic, na co szanujący się fan muzyki progresywnej jest w stanie spojrzeć bez odruchu wymiotnego.
Mimo to parę słów chciałbym poświęcić dla Röyksopp's Night Out, płyty koncertowej, będącej właściwie EP’ką, nagranej w Rockfeller Music Hall w Oslo w listopadzie 2005 roku. Choćby dlatego, że w przypadku takiego wykonawcy nieczęsto można posłuchać klasycznego albumu live.
What Else There? - zapytam wraz Anneli Drecker, która na samym początku da nam popalić przebojowym kawałkiem, w którym ani krzytyny progrockowych komplikacji. Ani zmian tempa. Ni solówek gitarowych. Tylko prosty rytm, klawisze i wokal. Że zapadający w pamięć od pierwszego słuchania? A kto by tam zwracał uwagę na takie szczegóły. Zaraz po nim – lajcikowy Only This Moment, w którym grupa rozpędza się niczym Falcon Millenium, a Kate Havnevik brzmi niesamowicie seksownie. Przyjemne Remind Me, , mój ulubiony Sparks, tak delikatnie zwalniający tempo w trakcie zabawy. Po prostu co nagranie – to rewelacja. A na koniec (prawie) dostajemy cover utworu … Queens Of The Stone Age - Go With The Flow, równie dobrze zaśpiewanego przez Sveina Berge.
Jednak najpiękniej robi się w Alpha Male, ponad ośmiominutowym utworze, w którym dzieje się tak wiele, aż dech zapiera. To już nie jakieś tam pogrywanie na syntezatorach, będące tłem dla wygibasów na parkiecie. To już zupełna, nieoszczędna neoromantyczna miniatura. Piękne tło, znakomite partie poszczególnych instrumentów, słowem – kwintesencja muzycznej elegancji, jakiej kiedyś nigdy nie oczekiwałbym od zespołów grających „taką” muzykę.
Zresztą, te moje opowieści o „taneczności” tej płyty też potraktujcie z przymrużeniem oka. Oczywiście – przy tej muzyce można idealnie zabawić się, ale równie dobrze koncertówka Röyksopp brzmieć będzie przy każdej innej okazji. Czy to będzie chwila w pracy, gdy możecie wsłuchać się w muzykę, czy też przyjemne popołudnie w sobotę, gdy świat się zupełnie nie spieszy i nie pamięta, że kursy walut szaleją. Miło brzmi to w samochodzie, a jeszcze przyjemniej, gdy możemy za pomocą tychże dźwięków odciąć się od otaczającego nas świata podróżując metrem, tramwajem, autobusem czy inną koleją. I w sumie nic dziwnego – bo to po prostu bardzo dobry, popowy album. A że nasączony elektroniką? Hm, przecież to zaleta.
Polecam.