Ocena:
7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
12.06.2006
(Recenzent)
Stańko, Tomasz — Chameleon
Nazwisko artysty, by tak rzec swoje znaczy. Nazwiska muzyków towarzyszących – również wywołują znajome kiwanie głowami. No i płyta, która onegdaj wyszła gdzieś tam w dalekim kraju tylko. Oto Chameleon.
Wydany po latach (jakby nie patrzeć – z 17 lat chyba zeszło) album „przynosi” brzmienie zaskakująco świeże. To dziwne, bo przecież płyta z takim stażem powinna cokolwiek trącić już kurzem minionych lat. A tu – proszę, jaka odmiana. Krótko więc o muzyce.
Na początek Mademoiselle Ka. Jakby żywcem zdjęte nagranie z popularnych składanek Cafe del Mar. Lekkość tej kompozycji przejawia się w grze wszystkich muzyków. I trąbka Stańki, i klawisze Janusza Skowrona czy wreszcie oszczędne, ale jakże piękne partie gitary Apostolisa Anthimosa brzmią tu idealnie. Miło. Przyjemnie. Zresztą – takich przyjemnych nagrań na tej płycie jest więcej. Jak choćby – Hej! – pięciominutowe milutkie co-nieco z wplecionym w nagranie tematem „Ach śpij kochanie”.
Jednak – dla niżej podpisanego – to wcale nie te ‘melodyjne’ kompozycje stanowią o wartości tej płyty. Jakkolwiek by nie patrzeć, melodyjne kawałki spokojnie można umieścić na kolejnej części płyty z nu-jazzowymi kawałkami Saint- Germain Des Pres Cafe. I wcale nie będzie razić, że to muzyka z innej epoki. Bo znacznie ciekawiej robi się przy zmianie nastroju z sielsko - anielskiego na dreszczowo - niepokojący. Taaa, takie utwory też tu są. Mnie wręcz poraziła swoim pięknem cudowna Balladella. Użyłbym sformułowania 'mistrzostwo świata', ale po blamażu z 9 czerwca źle się to kojarzy. W każdym razie powtórzę - Cudo. Jeśli miałbym to nagranie do czegoś porównywać, to pierwsze i chyba najbardziej właściwe porównanie to Siesta Markusa Millera & Milesa Davisa. Ta sama wywołująca gęsią skórkę atmosfera. Ten sam klimat. I w ogóle brzmi filmowo. Kultowo.
Te same skojarzenia (no, może jeszcze żeby więcej filmowo, to Badalamenti) niesie Green Song. Aż żal, że to tylko niecałe trzy minuty!
I tak już właściwie do końca. Albo filmowo (Grey Flower, Violet Liquor) albo … smooth-jazzowo (tytułowy Chameleon, czy zwłaszcza Babylon Samba). A czasami gdzieś tam pobrzmiewa Metheny z czasów wspólnego grania z Mays i Vasconelos. Świetnie się tego słucha, szczególnie wieczorem, gdy słońce zachodzi około dziesiątej, a schyłek wiosny wreszcie przypomniał sobie, co znaczy ciepły dzień.