Ocena:
7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
04.05.2008
(Recenzent)
Liquid Shadow — Spectrum
Wydaje się, że Liquid Shadow z albumem „Spectrum” staje się kolejnym polskim zespołem ocalałym od zapomnienia. Dokonania krakowian postanowiła ocalić… krakowska Lynx Music. Czyli wszystko zostało w „rodzinie”. I bardzo dobrze, gdyż słuchając faktycznego debiutu Liquid Shadow, niewolnego od wad, utwierdzam się mimo wszystko w przekonaniu, że warto było. Jest tu bowiem autentycznie sporo dobrej muzyki z fajnymi pomysłami.
Nie będę bawił się w tym tekście w przybliżanie „personalnej” historii kapeli, gdyż jest ona tak zawiła jak tłumaczenia mojego syna, gdy mi podpadnie. Rzucę tylko krótko, iż zespołowi oraz tak zwanej „stabilizacji składu” nigdy nie było razem po drodze. Szperacze, archiwiści i maniacy takich klimatów dotrą do tego bez trudu. Skróconą wersję „burzliwych dziejów” znajdziemy zresztą pod płytką ułożoną na przezroczystym plastiku.
Mój pierwszy kontakt z muzyką tego powstałego w 2000 roku zespołu był mało owocny i miał miejsce przy okazji wydania krążka „Polish Prog – Metal vol. 1”. Muzycy pomieścili tam krótki, niezbyt szczególnie wyróżniający się kawałek „Nightmare”, który w moim osobistym rankingu przegrał z kilkoma ciekawszymi kompozycjami. Tam jednak wszystko trwało niecałe cztery minuty, tu grupa prezentuje się w piętnastu kompozycjach ubranych w siedemdziesiąt niespełna minut. Po takiej dawce można bezwzględnie bardziej obiektywnie podejść do rzeczy…
I tu pojawia się pierwszy problem, ponieważ chcąc jakoś to ogarnąć, nie spłycając jednocześnie dokonań Liquid Shadow, należałoby odnieść się do każdego kawałka z osobna. Dlaczego? Materiał na tę płytę nie powstawał w jednym czasie lecz na przełomie kilku pierwszych lat XXI stulecia i jest idealnym odbiciem personalnych przetasowań i zapatrywań na muzykę w danym okresie istnienia grupy. Ta – jak sądzę – nie chcąc rezygnować ze swojego dorobku, czując z nim emocjonalny związek (bo przecież każdy muzyk traktuje swoje kompozycje jak… swoje dzieci) nie pozwoliła o nich zapomnieć.
W efekcie tego otrzymujemy płytę będącą istnym stylistycznym misz – maszem, w którym utwory wokalne mijają się z instrumentalnymi, delikatne, rozmarzone akustyki napotykają zadziorne progmetalowe riffy a polski wokal sąsiaduje z tym ponoć bardziej rockowym – angielskim. Otrzymujemy płytę, której nie możemy chyba oceniać w kategorii spójnego pomysłu lecz raczej… zamknięcia pewnego rozdziału w historii i jego podsumowania.
Całość zaczyna „My Spirit”. Ciężki, progmetalowy riff, stępiony wyrazistymi klawiszami i okraszony mocnym, agresywnym i demoniczno – gotyckim śpiewem Sabiny Goduli może nas lekko zwieść na manowce wyobrażeń o tym albumie. Tym bardziej, że w jego drugiej części zahaczamy o klasycznego hard-rocka z dobrą solową gitarą. Takie bowiem granie wcale na tym albumie nie dominuje. Owszem, pojawia się już w następnym „Observator”, jednak już druga jego część to piękny motyw na pianinie i smutny śpiew Goduli. „Niemago” to jeszcze jedna mocna rzecz. Taka w stylu… „Dream Theater spotyka Closterkeller”! Nieprawdopodobne? No to posłuchajcie. „Czas marzeń” najdłuższy utwór na płycie, rozpoczynający się „akordeonowato”, oprócz ładnego refrenu ma spore fragmenty pachnące sympatycznym jazzem!! „Nawrócenie” jest chyba największym hitem tej płyty. Delikatna zwrotka połączona z wzniosłym wprowadzeniem w refren, który z kolei oparty jest na zadziornym riffie i transowym basie. Całość w warstwie muzycznej także może nieco przypominać grupę Anji Orthodox. Zaskakujący, folkowy początek ma „Barok”. Jest nim sekwencja zagrana gościnnie przez Łukasza Lepiarczyka na klarnecie i Dorotę Oleszkowicz na… skrzypcach. Sama kompozycja też może zaintrygować swoją oryginalnością, gdyż otrzymujemy w niej rocka w rytmie… tanga!!! Dochodzi do tego zaśpiewany agresywnie tekst o kobiecym rozczarowaniu mężczyzną. Na cóż jeszcze warto zwrócić tu uwagę? Na ciekawe, instrumentalne utwory „Górski Potok” i „Reaktor” sadowiące Liquid Shadow w progresywnej konwencji czy zagraną bez perkusji balladę „Jeszcze raz” kończącą całość. Sporymi fragmentami krakowianie „odkurzają” poza tym zapomniany już nieco polski Anamor, który nagrał jak wiemy jedną płytkę zatytułowaną „Imaginacje”. Za dowód w sprawie niech służą „Szczęścia chwile”.
Nieźle tej płyty się słucha. To niezbyt spójna, ale interesująca mieszanka rocka, artrocka, prog-metalu i minimalnej dawki gotyku. Może nie do końca wynika to z powyższego tekstu ale dużo w tej muzyce jest delikatności wynikającej pewnie z żeńskiego wokalu oraz akustycznych tu i ówdzie dźwięków. Bardzo mocnym punktem tego krążka są świetne melodie niemalże wszystkich piosenek. A to przecież niezwykle ważne. I choćby tylko dlatego warto zasłuchać się w tym albumie.
Jako bonus do płyty dodano teledysk do utworu „Niemago” prezentujący grupę grającą za… kratkami.