Już dosyć długo czekam na naprawdę dobrą płytę z Transubstans. Pozostaje się zmagać z tym co jest i liczyć na to , że będzie lepiej. Na razie trafił mi się kolejny egzemplarz średnicy z tej firmy. Graveyard gra archaicznego hard/heavy-rocka, prawie tak wiekowego, jak Blue Cheer 40 lat temu. Niby na przykład Abramis Brama wcale nie jest o wiele bardziej nowoczesna, ale to już jest kwestia ... talentu? Jeden ma go więcej, inny mniej. Ci co mają więcej, mogą sobie na więcej pozwolić, bo nawet jeśli ich muzyka będzie brzmiała archaicznie, to i tak nie będzie się zwracać na to większej uwagi. A ci mniej zdolni? To zaczną się komentarze – eee, tam grają jak za króla Ćwieczka.
Muzyka z tej płyty prezentuje się całkiem nieźle – zagrana z mocą i energetycznie, wokalista też dobry, wydziera się rasowo. Da się tego posłuchać nawet z pewną przyjemnością. Tylko, że potem nic w głowie nie pozostaje. Było przeleciało. Nie krzyżuję się coś z tą płytą. Teoretycznie powinna mi się podobać, bo to przecież solidny hard-rock w starym stylu. Jednak nie mogę znaleźć z tą muzyką bardziej emocjonalnego porozumienia. Dopiero po którymś z rzędu odsłuchu udało mi się wyróżnić kilka utworów. – “Evil Ways”, “Don’t Take Us for Fools”, “Blue Soul”- bo ballada. Jednak dalej nie zmienię zdania, że nie jest to żadna rewelacja.
Co do treści - zespół zajmuje się głównie sławieniem rogatego. Z takich klimatów wyrosłem już na początku liceum. To jest tak samo infantylne jak dodawanie bogobojnego tekstu do dyskotekowego numeru grupy Ozon. A teraz jestem już zupełnie impregnowany na śpiewaną propagandę religijną czy to czarnych, czy to ich adwersarzy z rogami.
Jak ktoś chce , może posłuchać, a jak ktoś nie posłucha, to na pewno niewiele straci na rozwoju artystycznym swojej osobowości.