Cóż, piękne wydanie niesamowitej muzyki chciałoby się rzec. Wydawnictwo 21, zaskakujące nas ostatnio różnymi muzycznymi cudeńkami i tym razem stanęło na wysokości zadania. Koncertowy album ukraińskiej artystki momentami olśniewa. I … co jeszcze bardziej cieszy – muzyka na nim zawarta nie jest jednorazowym, przypadkowym dźwiękiem, który wpada w ucho i wypada z drugiej strony. Przeciwnie – od każdego z tych nagrań można wymagać wszystkiego, tylko nie przebojowości.
Absolutely Live. Taki podtytuł małymi literka zapisano na kartonowej okładce digipacku, zawierającego zapis koncertu, który odbył się w Morągu, w sali widowiskowo – sportowej (ech, te potłuczone polskie nazwy) Morąskiego Domu Kultury i Sportu, 12 lutego 2005 roku.
Roksana (ściślej Roksana Vikaluk) tworząca w Polsce już jakiś czas (by wspomnieć choćby jej płyty nagrane z Józefem Skrzekiem) występując na scenie w Morągu zaprezentowała materiał, którego tytuł Barwy idealnie odzwierciedla charakter tej muzyki. Przestrzeń poszczególnych nagrań, tak mocno podkreślana klawiszowymi plamami (bo jeśli jest już mowa o barwach, to nie są to pojedyncze kreski, a raczej całe plamy poszczególnych kolorów) wspierana głosem Roksany wygląda nieziemsko. Czy zatem są to tradycyjne ukraińskie melodie, grane do tekstu Tarasa Szewczenki (absolutnie ponadczasowy Oj Spy), czy kompozycje samej artystki (Gwiazdy) – muzyka wciąga słuchacza każda nutą. Kompozycje, właściwie przez cały czas nawiązujące do tradycyjnych melodii, poddane nowym aranżacjom brzmią nieprawdopodobnie pięknie.
Jednak największe wrażenie robi Wesilna – prawie dziesięciominutowy epos, zagrany jednocześnie z rozmachem i z minimalistycznym przymrużeniem oka. Prawdziwy rarytas, wśród zalewu bezpłciowej, podobnej do siebie muzyki.
Oczywiście, gdybym się uparł, mógłbym odszukać na siłę „inspiracje” tudzież inne zapożyczenia. A w każdym razie co najmniej znalazłoby się dla Roksany miejsce na półce obok niektórych artystów, którzy zachwycali nas u schyłku XX wieku i na początku obecnego stulecia. Wspomnę jedno tylko nazwisko, bez cienia sarkazmu. Nie mówię oczywiście o „wzorowaniu się”, przeciwnie, chcę podkreślić, że to po prostu ten sam rodzaj muzyki, jaki można znaleźć na ostatnich dziełach Lisy Gerrard. Też mamy tu operowanie głosem, o niesamowicie sporej skali, też mamy brzmienia, którym nigdzie się nie spieszy. A za sprawą kończącego płytę … Otcze Nasz określenie nieziemski wobec muzyki Roksany nabiera zupełnie innego znaczenia.
To bardzo dobra płyta. Polecam.