Debiutancki krążek formacji Down, zatytułowany „NOLA” do dziś jest dla mnie płytą bardzo specjalną i wyjątkową (by nie użyć tego obrzydliwego słowa na „k”). Była to bowiem jedna z naprawdę nielicznych płyt lat 90-tych, na której zagrano starego dobrego hard-rocka w sposób bardzo świeży i nowoczesny, nie tracąc przy tym tego specyficznego klimatu, tak charakterystycznego dla starych mistrzów. Zresztą na wyjątkowość tej płyty złożyło się sporo innych czynników: zaskoczenie, magia nazwisk… no, ale przede wszystkim świetna muzyka. Dlatego, myślałem sobie, że może nawet dobrze, iż był to jednorazowy projekt, bowiem chyba niemożliwym było by przebić tak doskonały album. Tymczasem, po sześciu latach milczenia, równie niespodziewanie co jego poprzednik pojawia się nowa płyta: „II – A bustle in Your Hedgerow”…
Ci, którzy słyszeli „jedynkę” doskonale wiedzą, czego można się po tej formacji spodziewać i pod tym względem nie może być mowy o żadnej niespodziance, czy rozczarowaniu, bowiem płyta ta jest w prostej linii kontynuacją debiutu. Tak więc po raz wtóry zostajemy zmiażdżeni piekielnie ciężkimi, post-sabbathowymi riffami, zaskoczeni możliwościami wokalnymi pana Anselmo i urzeczeni charakterystycznym „liściastym” retro-klimatem… Czyli po prostu kolejna wariacja inspirowana grą starych rockowych wyjadaczy, ale jak przyjemnie się tego słucha!!! O tej muzyce napisano już chyba wszystko i myślę, że nie ma sensu dokładniej jej charakteryzować, postaram się więc głównie skupić na porównaniu obu krążków zespołu. Wydaje mi się, że nowy materiał jest trochę mniej melodyjny, a bardziej intensywny, „hałaśliwy” i ciężki. Zmianie uległo więc przede wszystkim brzmienie – bardzo nisko strojone (jak sama nazwa zespołu wskazuje :-)) i lekko przytłumione gitary wyraźnie nawiązują do zespołów z kręgu tzw. stoner-rocka: Kyuss, czy Spiritual Beggars są myślę niezłymi przykładami. Natomiast momentami, zwłaszcza gdy Anselmo przechodzi na ostrzejsze wokale, mam wrażenie jakbym słuchał Pantery puszczonej na zwolnionych obrotach. ;-)) Z drugiej strony coraz wyraźniej dochodzą do głosu bluesowe fascynacje członków zespołu, uwidaczniające się zwłaszcza w tych spokojniejszych fragmentach płyty („Where I’m Going”, „Lies”), które nasuwają skojarzenia z zespołami pokroju Lynyrd Skynyrd, Gov’t Mule, czy Pride & Glory. Po raz kolejny świetną robotę odwalił wspominany już Phil Anselmo, który śpiewa zaskakująco melodyjnie i „ładnie”, ale jednocześnie z potrzebnym w takiej muzyce „pazurem”. Słychać, że facet coraz pewniej czuje się w takich rejonach wokalistyki: jego partie są złożone i w dużej mierze budują klimat albumu.
Jakby jednak nie było, sprawdza się maksyma, którą napisałem na początku tej recenzji: chyba niemożliwym było by przebić tak doskonały album, jakim był „NOLA”. Główna różnica polega na tym, że słuchając „jedynki” wręcz nie mogę powstrzymać mimowolnych skrętów ciała, radosnego machania łbem, czy chociażby rytmicznego przytupywania nogą, tymczasem na „II” są takie momenty, do których podchodzę całkowicie obojętnie, gdzie zabrakło trochę tej magii, spontanu, czy jakby powiedzieli Amerykanie: tego „groove”, które decydowały o wyjątkowości debiutu. Nie wiem na ile jest to wina przydługiego czasu trwania krążka, a na ile braku dobrych melodii, bo niestety obok sporej ilości naprawdę powalających riffów, pojawiają się też i takie całkowicie przeciętne, zupełnie jakby muzycy za wszelką cenę chcieli zmieścić na płycie wszystkie swoje pomysły… Efekt tego taki, że w kilku momentach album wydaje się wręcz niedopracowany (ot, chociażby sposób w jaki kończy się „Doobinterlude”). Poza tym, żeby być zupełnie szczerym to w mojej opinii prawie żadne kompozycja nie dorównuje którejkolwiek wcześniejszej, wyjątkiem jest tu chyba tylko przejmująca ballada „Learn from This Mistake”, którą mógłbym spokojnie usłyszeć na debiucie grupy…
No tak, rozczarowałem się trochę tą płytką… Chciałem dać dyszkę, a tu „tylko” ósemeczka… :-) W takim razie dlaczego aż tyle?? Ano, gdyby bowiem zapomnieć na chwilę o „NOLA”, to „II” prezentuje naprawdę wysoki poziom, o jakim większość zespołów, grających tego typu muzę wciąż może tylko pomarzyć. Zespołowi co prawda nie udało się przeskoczyć poprzedniej płyty, która przynajmniej w mojej świadomości funkcjonuje jako album wybitny, ale na „II” wciąż jest pełno doskonałych riffów i niezłych piosenek, które po prostu muszą się podobać komuś rozkochanemu w starym hard-rocku. Zresztą przesłuchałem ten krążek kilkanaście razy i powiem szczerze: wcale nie mam dość!!