Obiektywnie rzecz biorąc, to taka ocena wystarczy. I tyle. Nie zamierzam specjalnie tłumaczyć, dlaczego tak a nie inaczej oceniłem ten album. Bo to i tak dla mnie duże wyzwanie napisać choćby zdanie „obiektywnego” komentarza o muzyce byłego frontmana Marillion. Zatem krótko raz jeszcze siedem gwiazdek, bo to po prostu dobry, zasługujący na uwagę album. I tyle.
Subiektywnie za to pozwolę sobie na znacznie więcej. I znacznie wyższą ocenę ten płycie przydzielam w wewnętrznym rankingu, jednak ramy serwisu nie pozwalają na jej wyemitowanie w pasku ocen. Pisanie zaś recenzji z własnym alter ego byłoby cokolwiek nudne dla czytających.
Derek Dick And His Amazing Electric Bear. Zapis koncertu z 3 listopada 1991 roku z Haddington. Żadnych przypadkowych ludzi. Sami fishomaniacy, z różnych stron świata, co zresztą znajduje odzwierciedlenie w przemowie Fisha po pierwszym nagraniu. Żadnych przypadkowych utworów. Zatem na początek: Vigil. Prawdziwy killer. Ta łkająca gitara, szept Fisha i śpiew publiczności od razu wywołują dreszcze na karku. Jednym zdaniem - znakomite nagranie, w wersji koncertowej nie tracące ani nuty ze swojego dramatyzmu. Gdy się kończy słychać absolutnie niesamowity ryk publiczności – mimo iż jest to utwór „dość nowy”, to olbrzymi aplauz zgromadzonych fanów świadczy, jak wspaniałe jest to nagranie. Dalej, po krótkiej zapowiedzi (bo przecież wiemy, że Szkot gadać ponad miarę między nagraniami akurat potrafi!) zespół intonuje Credo. I znowuż rewelacja. Zwłaszcza ta grająca nieustannie przez cały utwór gitara Ushera robi wrażenie.
Oczywiście są na tym koncercie momenty słabsze. State Of Mind, czy też zjadliwy w swej wymowie Tongues, a nawet zbyt usypiający Family Business to po prostu dobre utwory, ale brak im tego „błysku”. Tej iskry, która rozpali żar w słuchaczu i pozwoli mu oderwać się od rzeczywistości. I całe szczęście – gdyby każde nagranie niosło w sobie taki poziom ekspresji, co Incubus (ach ta nieśmiertelna solówka, mogę się nią upajać do nieprzytomności), czy nieprawdopodobnie energetyczny Shadowplay – to byłoby niesłychanie trudno po wysłuchaniu takiego koncertu wrócić do szarej perspektywy dnia codziennego.
Pierwsza płyta zaczyna i kończy się wspaniale, a przecież jeszcze czeka nas muzyczna uczta, którą Wujek Fish przygotował nam w drugiej części koncertu. Nie będę wchodził w szczegóły, same bowiem tytuły nagrań umieszczonych na kolejnej części albumu wywołują wypieki na twarzy i powodują żywe bicie serca. Fugazi, Forgotten Sons – czy trzeba nam czegoś więcej??!! Ambrozja muzyczna i tyle.
Fish na początku lat dziewięćdziesiątych był w niezłej formie. Dużo koncertował, a część z tych nagrań była rejestrowana. Derek Dick And His Amazing Electric Bear to taki właśnie koncert. Wydany z jednej strony dla fanów “nowego Fisha”, a z drugiej dla fanatyków dawnego Marillion. Ci pierwsi płytę kupią dla nowych nagrań, a tym drugim nie będzie przeszkadzało, że gitara brzmi inaczej, bo przecież za mikrofonem stanął TEN CZŁOWIEK.
I tak na koniec mała dygresja. Zbliża się jesienna trasa koncertowa Szkota w Polsce. Clutching At Stars pewnie też będzie dokumentowana, a jej zapis trafi na płytę CD i DVD. Jakie będą te koncerty, trudno powiedzieć. Trochę obaw niestety mam. I nie chodzi mi o to, czy Fish poradzi sobie z materiałem Marillion. Nie ma co ukrywać jednak, że głosowo to on już młodzieniaszkiem nie jest. Więc jak będzie? Nie wiem, ale … będę na tych koncertach. Jak zawsze obowiązkowo. Zwłaszcza, że jeden z nich przypada w moje urodziny. Oby to był piękny prezent dla mnie. I dla was, abyśmy mieli co wspominać i do czego wracać. Jak do tych płyt z początków jego kariery solowej. Póki co, Derek Dick And His Amazing Electric Bear stanowczo polecam.