Muzyka Bjork jest fenomenem. Pisząc te słowa, mam tym razem na myśli to znaczenie „fenomenu”, które podał na początku XX wieku Edmund Husserl. Od jego unikalnej definicji powstał prąd filozoficzny - fenomenologia - o którym tak pisał Władysław Tatarkiewicz: „Nauka bez założeń [...] Musiała wyrzec się wszelkich hipotez, konstrukcyj [...] Miała być nauką stwierdzającą to, co oczywiste.” Taka właśnie jest muzyka Bjork - bez założeń, stwierdzająca to, co oczywiste. Intuicyjnie akceptujemy jej piękno, tak więc nie sposób się oprzeć jej urokowi.
Nowy album islandzkiej piosenkarki wywołał niemałe poruszenie w branży muzycznej. Często przy nazwisku Bjork pojawia się określenie „alternatywne granie”. Ja użyłbym epitetu „intuicyjne”. Przy czym, przy okazji wydawnictwa „Volta” można by zapisać to słowo nawet powiększona czcionką. Jak zatem powinniśmy odbierać nową Bjork?
Według mnie zawartość muzyczną płyty można podzielić na cztery części, które zostały sprytnie połączone w wielobarwną muzyczną mozaikę. Każda z nich zawiera wyjątkowe elementy, równie ważne dla kształtu całości.
Na pierwszą, najbardziej spektakularną część składają się utwory, których podstawowym składnikiem kompozycyjnym jest elektronika. Należą do nich: otwierający „Earth Intruders” oraz „Innocence” i „Declare Independace”. Potężne brzmienie, obłędne bity i człowiek samowolnie podnosi się do tańca. Znakomicie modulowany, intrygująco mechaniczny wokal dodaje tym utworom wyrazu. Podejrzewam, że te trzy nagrania na stałe wejdą do kanonu repertuaru koncertowego Bjork. Dzięki znakomitej produkcji niekiedy brzmią bardziej energetycznie, niż pierwsze z brzegu metalowe trashowanie. Zdecydowanie najmocniejszy punkt albumu! Ocena: 3/3.
Drugą grupę spiąłbym pod nazwą „kawałków teatralnych”. Chociaż takie określenie muzyki może wydawać się mocno oksymoroniczne, posłuchawszy „The Dull Flame Of Desire”, „Vertebrae By Vertebrae” i „Pneumonii”, każdy powinien zrozumieć o, co mi chodzi. Dźwięki wręcz wizualizują się przed oczami słuchającego. Uwodzicielskie zawodzenie Bjork połączone z pokaźną plejadą dęciaków i orkiestrowych wstawek przywodzą na myśl prawdziwa operę. Podczas odsłuchiwania tych kompozycji usłyszymy jednoznaczne echo „Tańcząc w ciemnościach”. A więc znowu mamy islandzką nimfę w szczytowej formie. W warstwie lirycznej pojawia się odniesienie do rosyjskiej poezji Fiodora Tyutcheva, która bardziej może kojarzyć się z filmem „Stalker”. Dzięki wymownej muzyce doświadczamy reinterpretacji nie tylko samych słów, ale całego obrazu. Ocena: 2,5/3.
Kolejna grupa utworów przynosi powiem świeżości do muzyki Bjork. Składają się na nią bowiem utwory o orientalnym brzmieniu - „I See Who You Are” i „Hope”. Podczas tych dwóch kompozycji w ruch wchodzą harfy i chińskie lutnie. Egzotyka muzyków z Afryki i Chin dodaje kolejnych barw tej wielowarstwowej muzyce. Melodie, chociaż wcale nie proste, szybko wpadają w ucho, co sprawia, że do utworów orientalnych powracałem równie często, jak do elektronicznych szaleństw Marka Stenta. Interesujacy pomysł i nie mniej interesująca jego realizacja. Duży atut wydawnictwa. Ocena: 2/2.
Na koniec trzeba wymienić dwa nagrania najbardziej typowe dla wielu poprzednich osiągnięć Bjork - „Wanderlust” i zamykający album „My Juvenile”. Pierwszy łączy przystępną formułę muzyczną z urzekającymi partiami wokalnymi Islandki. Dlatego też szybko stał się radiowym przebojem. Oby odtwarzano w radiu jak najwięcej takich nagrań! „My Juvenile” natomiast z wdziękiem podsumowuje urokliwy krążek. Pojawiają się tam charakterystyczne wokale Antony Hegarty’ego (Antony and the Johnsons) oraz subtelne smyczki jednej z islandzkich niewiast. Cóż można rzec o tej części płyty? Po prostu jest standardowo doskonale! Ocena: 1,5/2.
Tak, jak czwórka symbolizuje pełnie, tak ja czuję się spełniony po odsłuchaniu wymieszanych czterech części recenzowanej płyty. Nie ma powodów, żebym oczekiwał czegoś więcej.
Nowy album Bjork to dzieło wielowątkowe i bardzo zróżnicowane muzycznie (nic dziwnego, skoro przy jego produkcji brali udział nawet tacy ludzie, jak Timbaland). Dzięki temu nie powinno znudzić nikogo, kto chociaż trochę lubi posłuchać ambitnej muzyki. Z pewną zachowawczością nie przyznam Bjork maksymalnej oceny. Nagrała za dużo perfekcyjnych rzeczy, żebym się odważył nowy krążek postawić najwyżej wśród jej osiągnięć. Czas pokaże, czy miałem rację, czy nie. Niemniej, musze stwierdzić, że „Volta” jest fenomenem! Fenomenem w Husserlowym rozumieniu.
P.S. Bardzo podoba mi się, że płyta, oprócz podstawowej wersji, ukazała się także w serii „wydanie polskie” promowanej przez Universal Music Polska. Dzięki temu krążek, kosztem mniej efektownej wkładki, kosztuje zaledwie 20 złotych. Teksty (warto poczytać!), co prawda, zostały wydrukowane w książeczce mniejszą czcionką, jednak nie powinno to być dużym problemem dla czytającego. W każdym razie bardzo popieram ideę wydawania w ten sposób płyt. Oby seria objęła więcej takich wybitnych tytułów.