To nie będzie długa recenzja. Bo czy można cokolwiek odkrywczego napisać o kolejnym wirtuozie, który wprawdzie osiągnął wyżyny człowieczych możliwości, jeśli chodzi o szarpanie, naciskanie oraz inne czynności dotyczące strun gitary, ale z tych umiejętności nic konkretnego nie wynika? Na pewno można, ale ja ani nie chcę, ani pewnie nie potrafię, jako że wielbicielem takich popisów nie jestem.
Z drugiej strony, Alex Masi nie jest takim zwykłym gitarzystą-onanistą, który ma wprawdzie dużo w palcach, ale w głowie trochę mniej. Facet ma wyczucie, przemierzał w swoim całkiem długim już muzycznym życiu różne drogi – to grał w heavymetalowym Dark Lord, to zasuwał w MCM (instrumentalne fusion z tych cięższych) albo Condition Red. Przytrafiło mu się także nagrać po swojemu dzieła paru klasyków (Bacha, Mozarta, Beethovena) i ponoć wyszło całkiem nieźle. Nie wiem, nie słyszałem.
Tak czy inaczej, Late Nights At Desert's Rimrock to bardzo przyzwoity materiał. Dla tych, co lubią takie granie oczywiście, bo jeśli ktoś na sam dźwięk nazwiska Satriani zatyka uszy i ucieka w siną dal, nie ma czego tu szukać. Album jest całkowicie instrumentalny – trzeba przyznać, że Włoch otoczył się ludźmi z jemu podobnymi technicznymi możliwościami (a w zasadzie jednym człowiekiem, bo tym razem sam obsługiwał wszystko poza bębnami), więc pod względem wykonawczym mamy do czynienia z krążkiem perfekcyjnym. Co prawda, w tym gatunku nie jest to niczym dziwnym, wręcz stało się pewnego rodzaju wymogiem – no bo jak to płyta opierająca się na technicznych popisach z udziałem technicznych impotentów – ale skoro wyśrubowana norma została utrzymana, to czemuż by o tym nie wspomnieć?
I już powinno być wszystko jasne – nowe dziełko sygnowane nazwiskiem Alexa Masiego to zbiór utworów opierających się zazwyczaj (choć – o dziwo – nie zawsze) na gitarowej gonitwie, które niewątpliwie trudno zagrać, a sporej grupie osób jeszcze trudniej wysłuchać. Warto jednak wspomnieć jeszcze o jednym, istotnym aspekcie, który przyjemność odbioru osobie obojętnie, a nawet krytycznie (jak niżej podpisany), nastawionej do wyrobów malmsteenopodobnych może znacząco poprawić: muzyk z kraju kwitnącego makaronu bardzo lubi jazz i tym również lubi się pochwalić. Dzięki temu niemała część Late Nights At Desert's Rimrock to flirt z metalowym fusion, co korzystnie wpływa na ogół materiału. Lubi też stare hard/heavy, co pokazuje chociażby cytując Sabbathowego Iron Mana.
Teraz faktycznie jest wszystko jasne. Dla fanów gitarowej wirtuozerii wyrób wskazany – dla innych niekoniecznie, ale powinni przetrwać bez większych uszkodzeń.