Poprzednia płyta zespołu Darzamat (Semidevilish) miała w sobie deathowy ciężar i drapieżność. Lecz lat kilka już od niej minęło, a niedawno w ręce fanów trafiło najnowsze dzieło „Transkarpatia” i tym razem ekipa dowodzona przez Flaurosa zapuściła się na black metalowe poletko. Najwyraźniej sporo nasłuchała się dokonań Anglików z Cradle Of Filth, miejscami aż za bardzo upodabniając się do Kredek... Na „Transkarpatia”, podzielonym klimatycznymi interludiami na 3 części, jest sporo mistycyzmu i ciągot do gotyku, ale nie brakuje też melodii, a to głównie za sprawą wokali Nery, wiodącej prym na krążku, nie silącej się na operowe piania. Przeczesuje niższe rejestry, co dodaje wydawnictwu tajemniczości. Kobiecy wokal przeplatający się z blackowym skrzekiem ( w tym wypadku dość banalnym), to co prawda patent wyświechtany, ale Darzamat tchnął w niego nieco świeżości i epickości. Podkreślone jest to wszystko majestatycznymi klawiszami i siarczyście brzmiącymi gitarami. Kompozycje opatulone są chłodnym i wampirycznym klimatem, a niektóre znakomicie sprawdziłyby się jako soundtrack do mrożącego krew w żyłach horroru („Sanguinarius”, „Inhumatus”, „Araneum”, „Tribute to...”). Co prawda „Transkarpatia” jest mroczna i ponura, ale nie popada w marazm, co jest bolączką wielu wydawnictw tego gatunku, i za to należy się dla Darzamat wielki plus. Pikanterii albumowi dodaje fakt, że jego produkcją zajął się Andy La Rocque, mający na koncie współpracę z samym Kingiem Diamondem. Kooperacja naszych rodaków z Andym zaowocowała znakomicie brzmiącą płytą, ale nie wyniesie jej to do rangi geniuszu. Co prawda „Transkarpatia” ma wiele ciekawych momentów i aranżacji, zadowoli z pewnością maniaków symfonicznego black metalu, ale dla innych może oznaczać trudno przyswajalny produkt. Jednak to perełka wśród rodzimych wydawnictw blackowych, choć trzeba wykazać się specyficzną wrażliwością, jak to zwykle w przypadku takiej muzyki bywa, by w pełni zaakceptować „Transkarpatia”...