Debiutant na naszych łamach, zatem warto poświęcić mu kilka słów wstępu. Muzozoic to łódzka formacja, której korzenie, jak wynika z pomieszczonego na płycie opisu, sięgają jeszcze schyłku minionego wieku. Wówczas to Tomasz Maryniak, Konrad Maryniak i Łukasz Świderski tworzyli grupę Helikopter. Potem była (zainicjowana niemal dekadę temu) wspólna formacja Grzyby, jednak to dopiero wraz z Muzozoic, jak sami piszą, przyszedł czas na dojrzałe granie. Efektem ich pierwszych prac była opublikowana w 2016 roku debiutancka EP-ka Telepatologika, która zaowocowała nominacją do Oskarów Jazzowych.
Jazock? to zatem ich drugi wydawniczy rozdział, choć tak naprawdę pełnowymiarowy debiut, który trafia do słuchaczy w fizycznej postaci już nie własnym sumptem zespołu, lecz dzięki polskiemu wydawcy, poznańskiemu Oskarowi.
Co grają łodzianie? Na swoje potrzeby stworzyli terminy fuzock i jazock. Ten drugi zresztą nadał tytuł temu 50 – minutowemu materiałowi. Sam wydawca obarczył rzecz naklejką „prog – jazz” z dodatkową informacją „dla fanów King Crimson lat 90-tych i Soft Machine lat 70-tych”. I faktycznie, najwięcej tu jazzu, jednak progresywne podejście panów do tematu, skutkuje wszechobecnym jazz-rockiem i muzyką fusion. Dużym plusem ich muzycznej oferty jest to, że zbyt wielu artystów w tak pojmowanych klimatach u nas nie siedzi. Co nie znaczy, że ich nie ma. Żeby nie być gołosłownym odsyłam do recenzowanej u nas dwukrotnie, także łódzkiej (!), formacji Smash The Crash.
U podstaw muzyki Muzozoic (w większości instrumentalnej, choć w Postcard From Paris, How Am I For Age?, Mastodont czy Change Of The Seasons pojawiają się wokalizy) stoi duża erudycja muzyczna doświadczonych wszak już muzyków i duża biegłość techniczna. Same kompozycje mają na tyle luźne formy, że mogłyby stanowić fantastyczną bazę wypadową do improwizacyjnych wycieczek podczas koncertowych setów. Wspomniany już wyżej Karmazynowy Król ujawnia się przede wszystkim na początku w otwierającym całość, rozbudowanym i najdłuższym w zestawie Metropolis, w którym słyszymy tak charakterystyczne Frippowskie „gitarowe pajączki”. Ale później, choć i KC słychać, jest różnorodnie i w istocie panowie starają się nadać całości nieco swojego kolorowego stylu.
Zręby kompozycji tworzy wyrazisty, soczysty, niekiedy bardzo ekspansywny bas, tworzący czasami iście solowe figury. Towarzyszą jej oczywiście równie bogate rytmiczne struktury. No i jest tu mnóstwo solowych form gitarowych ale i klawiszowych. Całość sprawia wrażenie inteligentnego grania z dużą dozą luzu i fantazji. Zresztą, czytając wspomnianego na początku albumowego „wstępniaka” o nieco żartobliwym charakterze widać, że panowie mają do swojego grania spory dystans i robią to raczej dla własnej przyjemności, a nie dla podbijania stadionów.
Album jest też solidnie wyważony nastrojem, bo obok żywych, dynamicznych utworów dostajemy też bardziej stonowane (Reflections, Counting-out Rhyme). Ma też wreszcie ta muzyka sporo przestrzenności i na swój sposób ilustracyjności, dzięki czemu, mimo swej niełatwej, momentami eksperymentalnej struktury, może być miłym… towarzyszem codzienności. Polecam, choć zdaję sobie sprawę, że to granie dla poszukujących w muzyce „czegoś więcej”.