Jak już przyznałem się do Ery, to do Kenny Rogersa też mogę.
Chociaż Rogers to chyba mniejszy obciach niż Era.
Powszechnie kojarzony jest jako kantrowiec, ale miał w swojej karierze momenty bardziej mainstreamowe, na przykład z zespołem The First Edition. Ale największą popularność zdobył sobie grając muzykę country. Chociaż zawsze to jego country było trochę popowe, czy pop-rockowe. Na początku lat osiemdziesiątych znowu mu się zachciało lekko zmienić emploi na bardziej mainstreamowe. Zaangażował do tego celu Maurice'a Gibba, który mu to całościowo ogarnął – wyprodukował, zaaranżował, zorganizował, a przy pomocy swoich braci też i skomponował. Gibb miał swój specyficzny styl jeżeli chodziło produkcję – słychać było, że on to robił. Tak samo, jeżeli chodziło o komponowanie – zawsze gdzieś to Bee Gees w tle było słychać, a tu nawet dosłownie, bo wszyscy trzej bracia udzielali się w chórkach. Maurice w tym czasie był już bardzo cenionym kompozytorem i producentem, współpracował z wieloma wykonawcami i to on zrobił (też wspólnie z braćmi) multiplatynowego hita Dionne Warwick – "Heartbreaker". Tak, że Rogers wiedział kogo angażuje i po co. Założenia były proste – zrobić dobrą płytę z dobrymi piosenkami. Kosztem pewnych stylistycznych kontrybucji – bo niekiedy brzmiało to jak płyta Bee Gees z gościnnym udziałem Rogersa – udało się stworzyć coś naprawdę fajnego. A co pewnie równie ważne dla wszystkich zainteresowanych, płyta odniosła duży sukces komercyjny – dwa duże przeboje, w tym jeden baaardzo duży, czyli "Islands in The Stream", zaśpiewany z Dolly Parton. Ale to ten drugi, "This Woman" spodobało mi się bardziej. Znaczy "Islands..." nie podobało mi się w ogóle. Zresztą jakiś podstarzały, przebranżowiony na pop kantrowiec nie interesował mnie specjalnie – właściwe tylko to "This Woman" mi się podobało.
Zdecydowanie między mną i tym albumem nie było miłości od pierwszego wejrzenia. Wtedy miałem swoich faworytów, bardzo dużo muzyki do ogarnięcia i na bieżąco, i starszych rzeczy – dużo ciekawszej muzyki do słuchania, to taka płyta dla nieco podstarzałych słuchaczy raczej mnie nie mogła zainteresować, a i właściwie czasu na takie pierduły nie miałem. Ale "This Woman" miałem na jakiejś składance z piosenkami z lat osiemdziesiątych i jakiś czas temu pomyślałem sobie, żeby posłuchać, co tam jest więcej oprócz tego utworu i tych paździerzowych Wysp na Golfsztromie. No jest kilka fajnych piosenek, właściwie cała płyta to są fajne piosenki. Czasami trochę banałem zalatują, jak na przykład wspomniane „Islands…”, czy jeszcze bardziej country – „Evening Star”, ale już na przykład „Living with You” – całkiem dynamiczny, z ciekawą melodią, zainteresowałby wykonawców bardziej ambitnego sortu, niż Rogers. Z ciekawszych utworów mamy też bardzo ładne ballady „Hold Me” i „I Will Always Love You”. Bardzo mila i sympatyczna płyta – świetna, letni relaks.
Dlaczego dawniej miałem to w nosie, a teraz mi się spodobało? Z dwóch przyczyn – po pierwsze nie jestem już nastolatkiem, a po drugie obecnie muzyka rozrywkowa cierpi na tragiczny wręcz deficyt dobrego popu i jeżeli ktoś nie przepada za rzeczami z okolic r’n’b, hip-hopu, dance, funky i tym podobnym rzeczom, które są składowymi współczesnego, dominującego wszędzie „czarnego” popu, to jeśli chce sobie znaleźć coś nowego musi dosyć głęboko poszukać w przeszłości.