Moja druga recenzja. Dlaczego postanowiłem ją napisać? Ano jest parę powodów. Pierwszy i najważniejszy to ten, że muzyka tworzona przez Panów Carla i Niclasa strasznie przypadła mi do gustu i jestem szczęśliwym posiadaczem ich trzech albumów („Superhero”, „Man Made Machine”, „Insekt”). Dodatkowo niedawno ukazała najnowsza płyta zespołu ”Nymf”. Na ich stronie internetowej można posłuchać jej fragmentów. Polecam, bo wygląda na kolejny dobry album. Może już mniej ważnym powodem (ale zawsze jakimś) jest to, że na ArtRocku jest recenzja tylko jednej ich płyty, a w zapowiedziach nie ma nawet wzmianki o „Nymf”. Wielkie to moim zdaniem niedopatrzenie! Dlatego też przez tę recenzję pozwolę sobie na próbę wypromowania Carptree na tym zacnym portalu.
Insekt nie jest żadnym przełomem w twórczości zespołu. Jeśli ktoś słyszał ich wcześniejsze dokonania, na tej płycie znajdzie dokładnie to co lubi (lub też to, czego nienawidzi). Dwaj panowie ze Szwecji (no i cóż, że ze Szwecji) mają swój własny, rozpoznawalny styl i jego się trzymają. Mnie się to akurat bardzo podoba i liczę, że tak zostanie na kolejnych krążkach, na co się zresztą zapowiada słuchając fragmentów nowej płyty. Co jest takiego rozpoznawalnego w ich muzyce? Pierwsze co przychodzi na myśl, to klimat. Klimat budowany przez specyficzną konstrukcję utworów, użyte instrumenty oraz chóry. Dodatkowym plusem w moich uszach jest doskonałe wykorzystanie fortepianu. Odpowiednie wkomponowanie tego instrumentu, to idealny sposób, aby przekupić mnie jako słuchacza. Carptree robi to perfekcyjnie. Jako przykład można postawić drugi utwór na płycie. Spokojny początek, który otwiera fortepian właśnie, a potem coś, co mnie urzekło. Jedną zwrotkę od drugiej oddziela tylko jeden dźwięk fortepianowego klawisza. Pomysłowe i jakże klimatyczne. „Slow corrosion of character” to kolejny przykład na to, jak cudownie może brzmieć fortepian w dzisiejszej muzyce. Ten utwór w moim odczuciu to w ogóle najlepszy kawałek na płycie. Świetne chóry, gitara akustyczna gdzieś w podkładzie, liczne zmiany tempa i nastroju. Cukiereczek. Te właśnie wspomniane zmiany tempa to drugi z rozpoznawalnych elementów muzyki Carptree.
Większość utworów opiera się na tym, że zwrotki są wyciszone, spokojne i skromne instrumentalnie, by za chwilę, w refrenie, czy też przy innej okazji, muzyka wybuchła energią. Wchodzi stadko instrumentów i chóry. Wszystko to sprawia wrażenie .....hmmm....epickości? W każdym razie, z całej płyty chyba tylko trzy utwory mają jako tako stały rytm od początku do końca. O dziwo, nie ma tu praktycznie gitarowych solówek. Ot i ewenement. Wydawało by się, że bez tego elementu nie może istnieć dobra muzyka rockowa. A jednak da się. Chyba tylko w „The Secret” gitara zauważalnie wkręca się w ucho, przez moment zawodząc czymś co można podciągnąć pod solówkę. Wyróżniającym się utworem jest też niewątpliwie „Big Surprise”. Najbardziej energiczny i najostrzejszy, co może być niezłą pobudką dla przysypiającego już być może pod koniec płyty słuchacza. Ale bynajmniej nie przysypiającego z nudów, a raczej utulonego klimatem. „Stressless” jeszcze go mocnej ukoi i już można zasypiać z uśmiechem na twarzy. Kolejny doskonały album stoi sobie dumnie na naszej półce.