Taka okładka jest zapowiedzią płyty metalowej, a metal z taką okładką jest zapowiedzią niewąskiej chały. Na szczęście nie taki diabeł straszny, jak go malują. Okładka co prawda z takich bardziej kiczowatych, muzyka po prawdzie też. Ale na okładkę da się patrzeć, a muzyki słuchać.
Neverland to niecodzienna formacja. Tworzą ja mianowicie grecka wokalistka Iris Mavraki, oraz turecki zespół prog/power metalowy ( cokolwiek miałoby to znaczyć...) Dreamtone. Sama kooperacja grecka-turecka jest mimo wszystko czymś wyjątkowym i choćby dlatego impreza ta zasługuje na wzmiankę. Godny podziwu jest też rozmach tego przedsięwzięcia. Płytę nagrywano i zgrywano w kilku studiach i oprócz pokaźnej liczby zaproszonych bardzo szacownych gości, do współpracy pozyskano też istambulskich filharmoników. Dzięki temu sama muzyka zyskała niezwykłą moc , przestrzeń i symfoniczny rozmach, co twórczości Neverland pasuje jak ulał. Chociaż stężenie patosu jest w okolicach dawki śmiertelnej, jednak ta orkiestra łagodzi objawy ewentualnego zatrucia. I na szczęście muzycznie jest to na zupełnie niezłym poziomie. Dlatego mogę sobie pokpiwać z okładki, czy z formalnego zadęcia zawartości krążka, ale do samej muzyki nie mam wielu zastrzeżeń. Przede wszystkim album ten brzmi pięknie i monumentalnie. Udało się świetnie zgrać zespół i orkiestrę w taki sposób, że uzupełniają się, a nie przeszkadzają sobie. Jest dwoje bardzo dobrych wokalistów, chociaż bardziej podoba mi się Iris Mavraki, są też zupełnie dobre kompozycje, czasami dużo lepsze, niż można by się spodziewać po tego typu kapeli. Tytułowy i “Black Water” robią naprawdę duże wrażenie, “To Lose The Sun” mógłby być lepszy, gdyby nie bezzasadne zwalnianie tempa w refrenie, jest bardzo ładna ballada “Everlasting Tranquility” zaśpiewana przez Iris, “Mountain of Judgement/Mountain of Joy” to też ciekawy fragment. Nawet jeżeli nie wszystko jest na wysokim poziomie, to nie ma żadnego utworu, który odstawałby od reszty. Słuchałem tej płyty na początku z pewnym rozbawieniem, a potem ze sporym zainteresowaniem. Ponieważ nie jestem zaprzysięgłym zwolennikiem takiej metalowej estetyki, musi być w tym coś więcej niż typowy knight-metal spod znaku Rhapsody. I chyba jest. Fani takiego grania na pewno będą usatysfakcjonowani. A ja też nie narzekam. Lekko naciągane siedem punktów.