Evanescence, band z Little Rock, którego podstawą była charyzma twórczego duetu Lee – Moody, to nietuzinkowe zjawisko, które spłodziło jeden z lepszych rockowych krążków ostatnich lat (“Fallen”). Jednak dopiero druga płyta, “The Open Door”, to najtrudniejszy test dla Evanescence, gdyż Moody opuścił szeregi grupy (narkotyki, alkohol, choroba psychiczna). Pewnego wieczoru, w czasie trasy, po prostu spakował manatki i bez słowa rzucił grupę w diabły. Tym samym Amy Lee musiała wziąć ciężar świetności grupy na swoje dziewczęce barki. Niestety, Amy to nie Mariusz Pudzianowski i nie udźwignęła…
Ben Moody święci muzyczne triumfy. Zdolny to chłopaczyna! Komponując dla Avril Lavigne i Kelly Clarkson, a także śpiewając w duecie z Anastacią, staje się gwiazdorem drugoplanowym. Dobrze mu z tym, z cienia atakuje najskuteczniej. Tymczasem Amy Lee, choć głos ma bardzo dobry, nie zdołała zapełnić po Benie artystycznej wyrwy w Evanescence. Jednocześnie skandując, jak po rozstaniu z Benem (również jej partner w życiu prywatnym) czuje się dobrze i jak bardzo ją niszczył, uzupełniła skład i zapowiedziała kawał dobrej muzyki. Ale brak Moody’ego kłuje w uszy! Nowy wioślarz skierował płytę na bardziej schematyczne tory, łojąc typowe nu metalowe patenty zza oceanu. Fundamentem debiutu były niesamowite melodie, których na “The Open Door” jest jak na lekarstwo. Co prawda takie utwory jak “Sweet Sacrifice”, “Weight Of The World”, “Call Me When You’re Sober” (zainspirowane alkoholowym nałogiem ukochanego, wokalisty Seether) , “Snow White Queen”, czy “Lithium” są ciekawe, ale do rewelacyjności brakuje im wiele lat świetlnych. Reszta, czyli np. “Your Star”, “Cloud nine”( z przesterowanym głosem Amy), czy ballada “Good enough”, to granie przewidywalne, ale miłe i strawne. Tym samym rewolucji “The Open Door” nie czyni, ale wpadnie na długo w niejedno ucho i osłodzi niejednemu słuchaczowi życie. Sukces komercyjny debiutu nakręcił popyt na “The Open Door”, ale kolejny boom nie nastąpił. Polska jest przykładem, gdzie druga płyta Evanescence została przyjęta sceptycznie. Mało gdzie w naszym kraju Evanescence zastało otwarte drzwi…
“The Open Door” to dobra płyta. Zapewne wiele kapel chciałoby nagrać taką porcję muzyki, ale jeśli postawimy ją obok “Fallen”, do którego mnóstwo tu płytkich nawiązań, to “The Open Door” wypada blado. Nie zachwyca wokal Amy, jej pianino już nie oczarowuje. Po prostu brakło pomysłu na wspaniałe motywy. Słyszałem stwierdzenia, że to dojrzalsza kontynuacja debiutu, ale nie usprawiedliwi to braku genialnych kompozycji. “The open door” to desperacka próba przebicia się głową przez zamknięte drzwi. Klucz zabrał ze sobą Moody…