Francuska muzyka rozrywkowa - część siódma.
Les Rockets – historia muzyki rozrywkowej zna mało bardziej malowniczych zespołów niż ten. Pięciu facetów ogolonych na zero, pociągniętych srebrolem, w czarno-srebrnych wdziankach rodem z kiepskich filmów sci-fi z lat pięćdziesiątych. Aż dziw, że taki twór jakoś lepiej nie przechował się w ludzkiej pamięci. A na przykład taki Afric Simon – jak najbardziej.
Miało być kolejne podejście do francuskiego disco i po raz kolejny się nie udało. Mimo wszelkich dobrych, czy złych chęci, bo Les Rockets to nie jest disco, a z pewnością nie tylko. Za tym nieco groteskowym imagem kryło się coś więcej, niż zwykła potupajowa muza. To co robili, dość łatwo wymyka się bardziej szczegółowej klasyfikacji – jest to muzyka stricte rozrywkowa, ale składają się na nią bardzo różne elementy – disco, glam rock, El-muzyka, space rock, a nawet nieśmiało pojawiające się elementy nowej fali i elektro popu (na tych nieco późniejszych płytach). W zależności, czy to nagrania studyjne, czy koncertowe, oblicze zespołu też jest inne - na żywo Rakiety potrafią przyłoić, a transowa, ośmiominutowa wersja „On The Road Again" na płycie „Live” przeobraża się w coś w stylu Devo. I trwa dziesięć minut.
„On The Road Again” z tytułowym coverem standardu Canned Head z tych płyt, które znam (czyli kilku pierwszych) wydaje mi się najrówniejsza. Jednak muzyka zespołu nie zawsze dorównywała atrakcyjnością wizerunkowi zespołu i na każdej płycie ze dwa, trzy zapychacze się znajdą. Na tej może akurat może nie i są tutaj dwa najlepsze utwory Rakiet, jakie znam – właśnie tytułowy, oraz znakomity instrumental „Venus Rapsody” – czegoś takiego to by się chyba nawet Jarre za swoich najlepszych lat nie powstydził. Dynamiczny „Cosmic Race” ma tytuł absolutnie adekwatny do muzycznej treści, a „Astrolights” zdradza pewne zainteresowanie funkiem a’la philly-sound (ale bez charakterystycznych dęciakow, czy smyków – basmen gra tak mocno do przodu). A na finał mamy „Sci Fi Boogie” – i może nie jest to jest bardzo boogie, ale jest zagrane z uczciwym kopem, do tego jakby lekko punknięte – przypomina Hawkwind z płyt „Quark Stangness And Charm” albo „P.X.R. 5”.
Nie jest to tylko ciekawostka, z jednej strony niezła muzyka, z drugiej – bardzo oryginalna kreacja sceniczna - Les Rockets to jednak jest zespół wart zainteresowania. Oczywiście jeżeli ktoś nie brzydzi się słuchać popu.
Poza tym: w latach 1984-1992 wokalista zespołu był Sal Solo (ex-Classix Nouveaux), a w pewnym okresie na basie grał tam Nick Beggs (Kajagoogoo).